Na tym kończy się nasza przygoda ze słoniami. Wiele się nauczyliśmy o tych wspaniałych zwierzętach, a spędzenie z nimi 8 godzin, uczestniczenie w ich zajęciach, na zawsze w nas zostanie. Dziewczynki miały olbrzymią frajdę i z przejęciem opowiadają o tym do dziś, a i dla nas, dorosłych, to było fascynujące doświadczenie. Jazda na słoniu, pozowanie z małpką, selfie z tygrysem. Wiele osób czuje pokusę, by skorzystać z takich atrakcji. Dzieje się to jednak z krzywdą dla zwierząt. Tanie Loty promują świadomą turystykę. Wierzymy, że warto o tym mówić. Zdarza się, że zwierzęta trzymane w niewoli i tresowane dla uciechy gawiedzi, umierają. Formuła 1. Jazda bolidem F1 już jest możliwa w Polsce. Zapnijcie pasy! Gdy poważnie myśleliście możliwości poprowadzenia bolidu F1 niedaleko Polski, to trafialiście na oferty ze Szwecji, z Finlandii czy Włoch. Tym razem jednak nie musicie przekraczać polskich granic. W internecie widzę podobne oferty, reklamujące się “0 jazdy”, ale w programie mają dodatkowo malowanie obrazów przez Słonie i granie w footboll. Obawiam się, że jest to kolejny cyrk tylko pod przykrywką. Tak jakby ktoś zauważył, ze część ludzi już nie bawi jazda na słoniu i chce zrobić biznes pod płaszczykiem dobrych W Azji można znaleźć wiele ofert dotyczących interakcji ze słoniem: jazda na słoniu, karmienie słonia, kąpiel ze słoniem, słonie cyrkowe i inne. Część z tych rozrywek jest wysoce niehumanitarna, część jest akceptowalna. Ja zdecydowałam się odwiedzić jedno z kambodżańskich sanktuarium dla słoni, gdzie mogłam je nakarmić i Dịch Vụ Hỗ Trợ Vay Tiền Nhanh 1s. Tajlandia (z dziećmi) na własną rękę – plan podróży Styczeń 9, 2019 Dalej , Tajlandia Wybieracie się do Tajlandii i potrzebujecie gotowego planu podróży? Nie wiecie jak połączyć ciekawe atrakcje bez tłumu turystów w całość, z uwzględnieniem czasu niezbędnego na przemieszczanie się ... CZYTAJ DALEJ Słonie czyli o ciemnej stronie tajskiej turystyki Wrzesień 6, 2017 Dalej , Tajlandia Dużo ostatnio pisze się o słoniach w Tajlandii. I słusznie, to bardzo ważny temat, który świadomy turysta powinien choć w minimalnym zakresie zgłębić. Tajlandia pełna jest miejsc, gdzie słonie ... CZYTAJ DALEJ Ostatnie 2 dni, które spędziliśmy w Chitwan, były bardzo ekscytujące, jednak nadal czuliśmy pewien niedosyt. Przyjechaliśmy tu przede wszystkim po to, żeby zobaczyć [czytaj dalej...] Na ten dzień hotel zaplanował dla nas całą masę atrakcji. Niestety, poprzednio nie spotkaliśmy ani jednego nosorożca, dlatego tym razem wybraliśmy się do [czytaj dalej...] Z samego rana udaliśmy się na lotnisko w Kathmandu. Tym razem, zamiast do terminalu międzynarodowego, skierowaliśmy się w stronę tego krajowego. Z zewnątrz [czytaj dalej...] kkrzysiek23 zapytał(a) o 10:00 Jak nazywa się kosz w którym jeździ się na słoniu? 3 oceny | na tak 0% 0 3 Odpowiedz Odpowiedzi zozolek92001 odpowiedział(a) o 10:12 Pojęcia nie mam ! Weź sobie gdzieś zobacz czy w internecie czy w jakimś słowniku. :) my mother did not know! 0 0 blocked odpowiedział(a) o 07:53 Manur Odpowiedź została zedytowana [Pokaż poprzednią odpowiedź] 0 0 Uważasz, że ktoś się myli? lub Świadoma turystyka to coraz popularniejszy trend. Odwiedzający egzotyczne kraje rezygnują np. z przejażdżki na słoniu. Coraz więcej plaż w Tajlandii jest zamykanych, by przyroda zniszczona turystyką mogła się odtworzyć. To samo dotyczy szlaków w Tatrach i innych miejsc w naszym kraju. Polska Zachwyca promuje świadomą turystykę. Oto najgorsze zachowania turystów w Polsce. Las to nie śmietnik! Śmiecenie wygrywa jeśli chodzi o najgorsze zachowania turystów (i nie tylko turystów). Fot. Shutterstock Śmiecenie to chyba najgorszy z możliwych grzechów – ani las, ani plaża czy łąka nie są śmietnikiem. Wyrzucanie odpadków na łono natury to nie tylko łamanie prawa, ale rzecz zupełnie bezmyślna. Śmieci mogą nie rozłożyć się przez wiele lat i szkodzą środowisku. Resztki jedzenia przyciągają z kolei zwierzęta, które mogą zjeść coś, czego nie powinny. Bryczką nad Morskie Oko? Dziękuję Według Was jazda bryczką nad Morskie Oko zdecydowanie podlega pod najgorsze zachowania turystów. Fot. Shutterstock Kiedy na profilu Polska Zachwyca na Facebooku zamieściliśmy zdjęcie bryczki ciągnącej turystów nad Morskie Oko, w komentarzach zawrzało. Dość solidarnie sprzeciwiliście się korzystaniu z tej formy transportu. Rzeczywiście jest to wygodne rozwiązanie dla osób starszych i schorowanych, ale na pewno nie jest dobre dla koni. Co jakiś czas słyszy się o kobyle, która pada bo nie ma siły ciągnąć dalej zaprzęgów. Droga na Morskie Oko nie jest trudna do przejścia. Jeśli nie jesteśmy w stanie tam dojść o własnych siłach, rozważmy inną trasę. Foka to nie maskotka Foki żyjące w Bałtyku czasem wylegują się na brzegu. Nie należy im przeszkadzać. Fot. Shutterstock Foka to drapieżnik, dlatego należy obserwować ją z daleka. To że wyleguje się na plaży nie znaczy, że jest niegroźna. Może po prostu ugryźć, w szczególności dziecko. Niepokojone foki znacznie rzadziej będą się pojawiały w przybrzeżnych wodach. Zdjęcie w krokusach? Niekoniecznie Najgorsze zachowania turystów? Nie wiemy nawet jak nazwać zadeptywanie roślin. Fot. Shutterstock Tatrzański Park Narodowy szuka co roku wolontariuszy, którzy zechcieliby opiekować się krokusami. Roślinność w polskich górach, zwłaszcza chroniona, jest narażona na rozdeptywanie przez turystów. Zbaczanie z wyznaczonego szlaku, by poleżeć na łące krokusów i zrobić sobie kilka zdjęć? Mówimy zdecydowane nie! Tyczy się to niszczenia również innych roślin. Nie mów do mnie misiu Zaczepianie niedźwiedzi można podciągnąć pod najgorsze zachowania turystów. Shutterstock Nie mów do mnie misiu to nazwa kampanii, w którą zaangażowała się Martyna Wojciechowska. Niedźwiedź to nie puszysta maskotka, ale bardzo groźny drapieżnik. Nie niepokojony unika ludzi, podobnie jak wilk czy ryś. Jednak gdy wejdziemy na jego terytorium może się poczuć zagrożony. Wtedy jest śmiertelnym zagrożeniem. Dorosły niedźwiedź waży pomiędzy 300 a 400 kg, może mieć do 3 m wysokości. Czytaj także: Niedźwiedź brunatny – czy mieszka w Sudetach? Szpilki na Giewoncie Nie wierzymy w turystów chodzących na szczyty jak do sklepu spożywczego, póki nie zobaczymy ich sami. Fot. Shutterstock Widzieliśmy na szlaku na Kasprowy Wierch zarówno panie w butach na koturnie jak i panów w tenisówkach do biegania po sali gimnastycznej. Odpowiednie obuwie w wysokich górach to konieczność. Usztywnienie w kostce, dobra podeszwa i wodoodporna membrana to dziś standard. Lekceważenie tego to igranie z własnym zdrowiem, ale też bezpieczeństwem innych. Nie jest to ani modne, ani rozsądne. A według Was jakie są najgorsze zachowania turystów? Weronika SkupinRedaktor serwisu która z pasją odkrywa i opisuje kolejne piękne miejsca w Polsce. Częściej wybiera plecak, hostel i eskapady w nieznane miejsca, niż walizkę, hotel i zorganizowane wycieczki. Wieloletnia dziennikarka prasowa. Jest saunamistrzem i startuje w zawodach saunowych. Odpręża się czytając książki, w wolnych chwilach biega. Uwielbia gry planszowe. Studenci Gdzie rzuca się kurą i jeździ na słoniu Ostatnia aktualizacja: 12 stycznia 2022 O trzeciej godzinie tamtego czasu, gdy wyszłam z lotniska, poczułam zapach mieszanki wilgotnej zieleni, ziół, drzew i przypraw. Indie – kraj kolorów i kontrastów. Tam w marcu brałam udział w warsztatach fotograficznych. Dzieci z wioski w pobliżu Kannur, IndieGimnastyczka Kod Bhar, IndieIndyjska rodzina o zachodzie słońcaAromatyczne przyprawy na stoisku, IndieJeden ze sprzedawców, Fort Kochi, IndieKobiety podczas Kodungaloor Bharani, IndieKobiety pracujące przy przesiewaniu pieprzy Dzielnica Żydowska, Fort Kochi, IndieKolorowe indyjskie proszkiOdświętnie przyozdobiony słoń przed pochodem świątynnymRodzinka przed domem – wioska w pobliżu Kannur, IndieRodzinne zdjęcie hindusek spacerujących po plaży w wiosce niedaleko Kannur, IndieRybak myjący swoja łódź po połowie Fort, IndieTańczący młodzieńcy Kodungaloor Bharani, IndieTłum Kodungaloor Bharani, Indie Warsztaty fotograficzne w Indiach trwały 2 tygodnie. Wychodziliśmy z hotelu o 3 w nocy, a wracaliśmy około 22:00. Podróżowaliśmy wzdłuż Wybrzeża Malabarskiego. Zaczęliśmy od miasteczka turystycznego, Fort Kochi, gdzie spędziliśmy 2 dni. Pierwszego dnia penetrowaliśmy z aparatami zaułki fortu, dzielnicy Żydowskiej, pełnej sklepów z pamiątkami i przyprawami oraz pobocznych uliczek. Drugiego zostaliśmy ocenieni przez prowadzącego warsztaty Kubę i dostaliśmy pierwsze wskazówki. Po tym realizowaliśmy pierwsze zadania fotograficzne, ale już z nowymi wytycznymi. Na dachu i na głowie Następnego poranka udaliśmy się na dworzec, aby pociągiem dostać się do Kannur. Spodziewałam się ścisku, ludzi siedzących na dachach i w przejściach. Nic z tych rzeczy. Podobno zdarzają się rejony, gdzie można spotkać podróżujących na dachu, ale władze starają się tego pilnować i już coraz rzadziej – według relacji rodowitych Hindusów – spotyka się takie sytuacje. Odkryliśmy, że jeżdżąc indyjską koleją, warto rezerwować miejsca wcześniej. Wtedy ma się pewność, że zajmie się miejsce siedzące – inaczej o to trudno. Bywają śmiałkowie, którzy wsiadają bez biletu, licząc na łut szczęścia. Płacą grzecznie za bilet konduktorowi jedynie w momencie, gdy pojawia się właściciel miejsca. Wtedy równie grzecznie ustępują i idą w poszukiwaniu następnego, chwilowo wolnego. Pociąg to wagony bez przedziałów, pełne rzędów dwu-, trzyosobowych siedzeń. Nad głowami wiatraki. Pomiędzy siedzeniami wąski korytarz, którym całą drogę stale przechadzają się sprzedawcy z napojami i książkami. Większość z nich nosi swoje bazarki na tacach i w misach na głowach. Nie tracą przy tym równowagi i potrafią sprawnie podać klientowi porcję jedzenia bądź wodę. Sprzedawcy książek przechadzają się natomiast w milczeniu, niosąc w dłoniach wieżę składającą się z około 25–30 pozycji. Na stacjach wsiadają drobni sprzedawcy oferujący kupony na loterię, miniksiążeczki swojego autorstwa, tanią biżuterię. Do dzisiaj pamiętam dźwięki i zapachy. Szczególnie aromatyczne były smażone przekąski. Pościel w workach Kannur. Stąd riksze dowiozły nas do małej wioski pod miastem, która mogłaby się spokojnie nazywać oazą natury. Dużo zieleni, potężne lasy pełne drzew tropikalnych, domki między drzewami i 8 minut spacerkiem na plażę. Żółciutki piasek, morze przejrzyste i ciepłe jak wanna z wodą gotową do kąpieli. Palmy kokosowe, fikusy. Niedzielnym wieczorem indyjskie rodziny spacerowały wzdłuż brzegu. Cóż to był za piękny widok! W tym rajskim zakątku spędziliśmy kolejne 4 dni, dojeżdżając do Kannur i okolic, by uczestniczyć w lokalnych obrządkach Theyyam, czyli wyjątkowej mieszance teatru i rytuału religijnego. Byliśmy łącznie na pięciu różnych Theyyamach, w tym na trzech różnych ich odsłonach. Tam także wykonywaliśmy kolejne zadania fotograficzne. Kolejnym etapem podróży było Allapey. Jechaliśmy noc i pół dnia. Najpierw wsiedliśmy w nocny pociąg z Kannur do Kollam i przyznam, że jazda w indyjskim przedziale sypialnym to ciekawe doświadczenie. Każdy przedział to cztery prycze. Na podróżnych czekały: ręczniczek, wyprasowane prześcieradło i kocyk zapakowane w jednorazowe papierowe torby i oklejone znaczkiem informującym, że dany zestaw nie został odpieczętowany i jest świeżo wyprany. Jechaliśmy w ten sposób prawie 10 godzin. Po wyjściu z pociągu w Kollam podążyliśmy wprost na nadbrzeże. Po drodze spotkaliśmy Hindusa jadącego ulicą na słoniu, tuż obok samochodów, tak jakby był to typowy, czteronożny środek transportu. Następnie wsiedliśmy na prom, który zabrał nas w dziewięciogodzinny rejs wprost do Allapey. Rzut kurą W Allapey zostaliśmy trzy dni, głównie na wodzie. Codziennie bowiem, o poranku, wsiadaliśmy na łódki (nieco większe gondole) i pływaliśmy aż do 23:00 po sieci kanałów okalających miejscowość. Kanały te są nazywane indyjską Wenecją. Jest tu wąsko, a po obu brzegach stoją setki wiejskich domków. Ich mieszkańcy większość czasu spędzają nad wodą piorąc, zmywając, łowiąc ryby, kąpiąc się, pływając od brzegu do brzegu, odwiedzając sąsiadów lub robiąc zakupy w sklepikach. Wysiadaliśmy z łódek co jakiś czas, by zwiedzić przykanałowe wioski. Przy okazji poznawaliśmy się z tubylcami, zwłaszcza z tymi, którzy posługiwali się językiem angielskim. Kilka razy usłyszałam, że wyglądam jak hinduska dziewczyna i gdyby nie kolor skóry, pomyśleliby, że jestem tamtejsza. Był to nie lada komplement. Tuż po śniadaniu, 31 marca, wyruszyliśmy wynajętym busikiem z powrotem do Cochin, skąd przez pozostałe dni dojeżdżaliśmy do pobliskich miejscowości. Dwa dni przyjeżdżaliśmy do Kondungaloor na święto zwane Kondungaloor Bharani. Wielki plac świątynny, tłum ludzi. Ciężko się przemieszczać. Przychodzą tam całe rodziny, starsi, młodsi, mężczyźni i kobiety. A wszystko, żeby uczcić spotkanie dwóch bogiń. Podczas tego święta mężczyźni często rozbijają sobie zakrzywionymi sierpami czaszki i dumnie chodzą wśród tłumu z zakrwawionymi twarzami. Młodzieńcy tańczą z kijami, inni grają na kijach i bębnach, chodzą też skupiska kobiet. Przypominają teatralne wiedźmy stojące wokół kotła, choć mają bardziej kolorowe ubrania, są zaopatrzone w sierpy oraz różnego rodzaju noże i maczety. Ludzie na placu obsypują się kurkumą i rzucają nią w wizerunek odwiedzanej bogini. Rzucają także masłem, owocami, orzechami, ziarnami oraz żywymi kurami, które chodzą po drugiej stronie balustrady, wydziobując ziarenka z ziemi. Są też oczywiście przeróżne stragany z pamiątkami, zabawkami, biżuterią i kurkumą, wiaty, pod którymi można zjeść i wypić, a także grupy cyrkowe chodzące o tyczce, tańczące na linie i wyginające się na wszelkie sposoby. Są także uliczni tatuażyści, oferujący pamiątkę na całe życie. Gdzieniegdzie można spotkać rodziny wylegujące się na trawie i odpoczywające od szalonego motłochu. Kraj przeciwieństw Ostatnim punktem i zadaniem naszej wyprawy fotograficznej była wycieczka z Cochin do Koddanad, gdzie byliśmy w ogrodzie dla słoni i uczestniczyliśmy w ich porannej kąpieli oraz karmieniu. Będąc blisko słoni, czujemy buchające od nich ciepło. I czujemy się malutcy. Kerala, czyli najbogatsza część Indii, okazała się rajem na ziemi, więc nie dane mi było przeżyć szoku, jaki spotkałby mnie na lotnisku w Bombaju. Tam, jadąc z lotniska do miasta, spotkałabym obraz nędzy i rozpaczy. Jest to bowiem największe zbiorowisko slumsów w Indiach. W Kerala oczywiście zdarzają się, i to dość nagminnie, miejsca, gdzie przeważa bałagan, kiepskiej jakości lepianki i biedniejsze domy, ale można je raczej porównać do naszych wsi sprzed lat, a nie do bombajskiej biedy. Najzimniejsza noc, którą przeżyłam w Indiach, to 25 stopni. Natomiast w dzień temperatury wahały się pomiędzy 32 a 41 stopniami, niemniej nie odczuwało się wysokości tej temperatury. Było ciepło i lekko zbyt potliwie, ale nie nie do wytrzymania. Mówią, że Indie można pokochać albo znienawidzić. Ja pokochałam Indie i z całą pewnością jeszcze nie raz będę dążyła do tego, aby tam wrócić i poznać miejsca, w których jeszcze mnie nie było. Agnieszka Galant (autorka poznała w Indiach obecnego męża) Agnieszka Galant, Indie, inne kultury, kultura, podróż, podróże, przygoda, Studenckie podróże, studenckie życie, TOP, warsztaty fotografii Redakcja Pod PrądMagazyn "płyń POD PRĄD” jest ogólnopolskim bezpłatnym kwartalnikiem studenckim z corocznym numerem specjalnym - STARTER dla studentów pierwszego roku. Magazyn trafia w potrzeby studentów używając różnorodnych form, takich jak: reportaże z ważnych wydarzeń na uczelniach; wywiady ze studentami, psychologami, profesorami, ciekawymi ludźmi; prezentacje kół naukowych; porady dotyczące zachowania się w różnych sytuacjach w życiu studenckim. „płyń POD PRĄD” dotyka ważnych tematów w życiu społecznym studenta, takich jak nauka, wartości oraz relacje międzyludzkie. Chcesz do nas pisać? Napisz! redakcja(at) Chcesz by objąć patronatem wydarzenie studenckie? Napisz do Marty! Marta Chelińska mchelinska(at) Kontakt do naczelnej - Katarzyny Michałowskiej: naczelna(at).

jazda na słoniu w polsce